Pia w Longyearbyen - pierwsze wrażenia ze Spitsbergen (Pia in Longyearbyen - first impressions from Spitsbergen)
Po trzech godzinach lotu na północ wylądowaliśmy w największej osadzie Svalbardu - Longyerabyen. Niestety część naszego bagażu zaginęła, w tym ulubiony wózek Pii tzw. „green”. Jednakże miłe panie z obsługi tego niezwykłego lądowiska zaproponowały nam użyczenie, zapewne zagubionego przed laty, wózka. Po napompowaniu kół i dokręceniu nadwozia ponad 20-letni model Emmaljunga został życzliwie przyjęty przez naszego Maluszka, który nadał mu kryptonim „black” :-).
Wszelkie stresy oraz olbrzymie zmęczenie ustąpiło, gdy opuściliśmy budynek lotniska. Bajeczne pejzaże, krystalicznie czyste powietrze sprawiły natychmiastową poprawę nastrojów.
Transfer do hotelu trwał zaledwie 5 minut, a warunki mieszkaniowe okazały się przyzwoite. Przydzielony nam pokój w nowym skrzydle obiektu był dość przestronny, schludny i wyposażony w solidne zasłony, które w trakcie dnia polarnego są szczególnie ważne. Przyzwyczajeni do statkowych mikro łazienek stwierdziliśmy, że wytrzymamy kilka dni bez wanny i innych standardowych udogodnień. Bezsprzecznie zaletą hotelu była jego lokalizacja, gdyż znajdował się przy głównej uliczce osady, nieopodal kampusu uniwersyteckiego.
Nasze Maleństwo zmęczone olbrzymią dawką emocji, nie zwracając uwagi na mocno świecące słoneczko zaczęło przygotowywać się do snu. Zasłoniłam więc zasłony i „wysłałam” mojego Męża z misją zdobycia „czegoś” na kolacje. Nasz uniwersytecki zespół z Kierownikiem Stacji Polarnej UMK na czele udał się na małe co nieco do kultowego arktycznego baru Kroa, z którego to właśnie Robert przyniósł danie dnia - pieczoną dziczyznę. Jedzenie okazało się po prostu bajeczne!
Pomimo pełnych „brzuszków” udaliśmy się szybciutko do łóżka zdeterminowani chęcią szybkiej regeneracji siły na kolejny dzień polarnych przygód.
After a three-hour flight to the north, we landed in the largest settlement of Svalbard - Longyearbyen. Unfortunately, some of our luggage went missing, including Pia's favorite stroller, the "green" one. However, the kind ladies from the staff at this extraordinary landing site offered to lend us a stroller, presumably lost years ago. After inflating the tires and tightening the frame, the over 20-year-old Emmaljunga model was warmly welcomed by our little one, who gave it the codename "black" :-).
All the stress and immense fatigue faded away as soon as we left the airport building. The breathtaking landscapes and crystal-clear air instantly lifted our spirits. The transfer to the hotel took only 5 minutes, and the accommodation turned out to be decent. The room assigned to us in the hotel's new wing was quite spacious, tidy, and equipped with sturdy curtains, which are particularly important during the polar day. Coming from the cramped ship bathrooms, we decided that we could manage a few days without a bathtub or other standard amenities. Undoubtedly, the hotel's location was a great advantage, as it was situated on the main street of the settlement, near the university campus.
Our little one, exhausted from the overwhelming amount of excitement, paid no attention to the bright sun and began preparing for sleep. So, I closed the curtains and "sent" my husband on a mission to get "something" for dinner. Our university team, led by the Head of the UMK Polar Station, went to the iconic Arctic bar called Kroa, from which Robert brought back the dish of the day - roasted game meat. The food turned out to be simply fantastic!
Despite our satisfied stomachs, we quickly went to bed, determined to replenish our strength for another day of polar adventures.
Comments
Post a Comment