Skip to main content

Island number 5 - Martinique - Pia's 1st. birthday (Pierwsze Urodzinki Pii na Martynice - czyli wyspa nr 5)

We woke up in great spirits in Fort-de-France. After a quick breakfast, we quickly went ashore to do a little reconnaissance and find a place to celebrate this important anniversary.

However, we encountered an unpleasant surprise right on the gangway - we saw sailors spraying tourists with a suspicious liquid. It turned out to be mosquito repellent because the island is experiencing a Dengue and Chikungunya epidemic. Unsure whether to give up on exploring this interesting French overseas territory or take the risk, we went to the information center where a lovely lady informed us that the epidemic is prevalent throughout the Caribbean, including nearby St. Lucia. However, only the territories belonging to the European Union have to undertake appropriate informational and preventive measures. This information stunned us because the day before (in St. Lucia), we were all heavily bitten by bloodthirsty creatures, but despite feeling a bit discouraged, we regained our composure. We reapplied mosquito repellent - Pia was feeling great and happily ran around the port, the weather was wonderful - and so we set out to conquer Martinique.

Not fully trusting the quality of the medications on our ship, our first priority was to visit a large pharmacy in the shopping center, where we bought the best mosquito repellent for children and a few other cosmetics that we use for Pia on a daily basis because, as it turned out, everything was much, much cheaper than in Poland. For example, Bioderma micellar water for babies, which I use for our daughter's skincare, was 40% cheaper on that island than when purchased online at the best promotional price. After successful shopping, we decided it was time to raise the first toast to the well-being of our beautiful beloved daughter. So we ordered champagne for the adults and delicious fresh orange juice for Pia at a nearby café. We started celebrating with our friends already at 10 in the morning.

The next stage of our activities was intensive sightseeing combined with an afternoon nap for our little angel. During a three-hour nap, we thoroughly explored the most interesting attractions of the capital, and according to Endomondo, our walk amounted to nearly 14 kilometers. Overall, Fort-de-France is not a city that can be compared to Taormina, Monte Carlo, or Spanish ports in any way. However, the place exudes a specific Creole atmosphere.

But what fascinated us the most were the anthropological observations. While the population of the other 11 islands consisted of large-sized, uninterested individuals in their appearance, the situation in Martinique was quite the opposite. The streets of Fort-de-France were dominated by the image of attractive, tall, slim, well-groomed women and handsome men with a hint of European facial features. To our delight, we didn't feel any hostile distance from the locals, as unfortunately was the case, for example, in Guadeloupe.

Slightly tired after such an exhausting stroll, we finally reached the chosen restaurant, which... oops, was closed. (We noticed this restaurant early in the morning, but somehow we couldn't believe, or rather the male part of our crew didn't believe, that we would find it again amidst the maze of old town streets). However, we didn't give up, and in response to our knocking, a friendly owner appeared, who opened the gates to a culinary paradise for us. In La Cave a Vins, we were greeted by the atmosphere of delightful French province, far from what dominated the streets. Pia was in excellent shape, ready to embark on a fascinating journey through the enchanting and mysterious paths of the world's best cuisine. There is so much to talk about when it comes to meat dishes, fish, or desserts, not to mention the wines. It was simply marvelous to the point that we had to ask for a second serving of the cake filled with hot, aromatic chocolate. I indulged in the soufflé with Pia, while Robert struggled to find adequate words to describe the taste of the biodynamic Pierre Frick Gewurztraminer SGN 2007.

However, the most important thing for us was, of course, the joy and perfect condition of our daughter. After the birthday feast, it was time for a walk and a short rest on the ship.

Our friends, along with the crew, prepared a nice surprise for Pia to make her birthday dinner even more special. After dinner, a pistachio cake with a single candle was supposed to be brought into the room, and we were all supposed to sing "Happy Birthday" loudly.

The cake was there, the candle was lit, the songs were sung... but just before the climactic moment, our little one, tired, drifted off into dreamland... So, on behalf of our daughter, I had to blow out the candle... fortunately, many other eager people stepped in to help with eating the cake... and we postponed the ritual of the "first-birthday fortune-telling" to another charming day... I will definitely describe that matter later ;)



Obudziliśmy się w doskonałych nastrojach w Fort de France. Po ekspresowym śniadaniu, szybko udaliśmy się na ląd, aby zrobić mały rekonesans i znaleźć miejsce, w którym moglibyśmy uczcić tę jakże ważną rocznicę. 

Jednak już na trapie spotkała nas niemiła niespodzianka - zobaczyliśmy marynarzy spryskujących turystów podejrzanym płynem. Okazał się, że są to środki odstraszające komary ponieważ na wyspie panuje epidemia Dengi i Chikungunya. Nie wiedząc czy zrezygnować ze zwiedzania tego ciekawego terytorium zamorskiego Francji, czy też podjąć ryzyko udaliśmy się do informacji, w której to przemiła Pani poinformowała nas, że epidemia panuje na całych Karaibach, w tym na pobliskiej St. Lucia. Jednak, żeby było ciekawiej, jedynie na terytoriach należących do Unii Europejskiej muszą być podejmowane stosowane działania informacyjno-prewencyjne. W związku z tym, że poziom zachorować przekroczył 1/1000 zostały wprowadzone odpowiednie procedury. Informacja ta powaliła nas na kolana ponieważ dzień wcześniej (na St. Lucia) zostaliśmy wszyscy solidnie pogryzieni przez krwiożercze bestie, ale mimo lekkiego podłamania zaistniałą sytuacją powróciliśmy do równowagi. Wysmarowaliśmy się jeszcze raz odstraszaczami moskitowymi - Pia czuła się świetnie i radośnie biegała po porcie, pogoda była cudowna - i tak oto ruszyliśmy na podbój Martyniki

Nie do końca wierząc w jakość medykamentów na naszym statku, w pierwszej kolejności udaliśmy się do dużej apteki w centrum handlowym, gdzie nabyliśmy dodatkowo najlepszy środek odstraszający komary dla dzieci oraz kilka innych kosmetyków, które używa na co dzień Pia gdyż, jak się okazało, wszystko było dużo, dużo tańsze niż w Polsce. Dla przykładu woda micelarna dla niemowląt firmy Bioderm, której używam do pielęgnacji naszej Córeczki była na owej wyspie aż o 40% tańsza niż kupiona on-line po najlepszej promocyjnej cenie. Po udanych zakupach stwierdziliśmy, że już nadszedł czas aby wznieść pierwszy toast za pomyślność naszej ślicznej Ukochanej Córeczki. Tak więc w najbliższej kawiarni zamówiliśmy szampana dla dorosłych i pyszny soczek ze świeżych pomarańczy dla Pii.  Wraz z naszymi Przyjaciółmi już o 10 rano rozpoczęliśmy świętowanie. 


Następny etap działań to intensywne zwiedzanie połączone z popołudniową drzemką naszego Cudniaka. Podczas ponad 3 godzinnego snu wnikliwie zwiedziliśmy najciekawsze atrakcje stolicy, a Endomondo podsumowało nasz spacer wynikiem bliskim 14 km. Generalnie Port de France nie jest miastem, które w jakikolwiek sposób można by porównać do Taorminy, Monte Carlo czy też portów hiszpańskich. Nie mniej jednak miejsce to oddaje specyficzny kreolski klimat. 




Najciekawsze jednak były dla nas obserwacje antropologiczne. O ile ludność pozostałych 11 wysp stanowili czarnoskórzy o dużych gabarytach i małym zainteresowaniu własnym wyglądem, tak na Martynice sytuacja była wręcz przeciwna. Na ulicach Port de France dominował wizerunek atrakcyjnych, wysokich, szczupłych, zadbanych kobiet i przystojnych mężczyzn z lekką domieszką europejskich rysów twarzy. Ku naszej uciesze nie czuliśmy wrogiego dystansu tubylców tak jak to niestety było chociażby na Gwadelupie.


Troszkę zmęczeni po tak wyczerpującym spacerku wraz z wyspanym, głodnym, jednorocznym Maluszkiem dotarliśmy w końcu do wybranej restauracji, która.... ups była zamknięta. (Restauracja ta wpadła nam w oko już z samego rana, ale jakoś nie chciało się nam wierzyć, a raczej męska część naszej załogi nie dowierzała, że ponownie ją znajdziemy w gąszczu uliczek starego miasta). Nie poddaliśmy się jednak i w odpowiedzi na nasze pukania pojawiła się sympatyczna właścicielka, która otworzyła nam bramy kulinarnego raju. W La Cave a Vins powitały nas klimaty pysznej francuskiej prowincji oraz atmosfera daleka od tej, która dominowała na ulicy. Pia była w doskonałej formie, gotowa do rozpoczęcia fascynującej podróży w urokliwie, tajemnicze meandry najlepszej kuchni świata. Wiele można by opowiadać na temat zarówno dań mięsnych, ryb czy też deserów o winach już nawet nie wspominając. Było po prostu bajecznie do tego stopnia, iż musieliśmy poprosić dwukrotnie na bis ciasto wypełnione gorącą, aromatyczną czekoladą. Ja z Pią zajadałam się sufletem, a Robert nie mógł znaleźć adekwatnych określeń aby opisać smak biodynamicznego Pierre Frick Gewurztraminer SGN 2007. 









Najważniejsza jednak dla nas była oczywiście radość i doskonała forma Nasze Córeczki.
Po urodzinowej uczcie nadszedł czas na spacer i króciutki odpoczynek na statku. 















Nasi Przyjaciele przygotowali wraz z załogą miłą niespodziankę dla Pii, która miała uświetnić urodzinową kolację. Po kolacji miał na salę wjechać pistacjowy tort z jedną świeczuszką, a my mieliśmy wszyscy gromko zaśpiewać Happy Birthday.... 





Tort był, świeczka była, śpiewy były.... ale tuż przed kulminacyjnym momentem nasze Maleństwo zmęczone odpłynęło w krainę snu... I to ja w imieniu Córeczki musiałam zdmuchnąć świeczkę.... na szczęście do pomocy przy jedzeniu ciasta znalazło się wielu innych chętnych...a rytuał tak zwanej "wróżby na roczek” odwlekliśmy na inny uroczy dzień... tę kwestię z pewnością opiszę później ;)



Comments

Popular posts from this blog

Salalah Oman - odczucia i wrażenia Mamy (Salalah, Oman - impressions and experiences from a mother)

Podczas naszych poprzednich pobytów w Omanie usłyszeliśmy wiele pochlebnych opinii na temat Salalah. Zarówno rodowici Omańczycy jak i rezydenci wypowiadali się w samych superlatywach na temat bujnej roślinności, pięknych gór i czystego, ciepłego morza. Większość opinii się potwierdziła, jednak wybierając się w te rejony z dzieckiem należy wziąć pod uwagę pewne minusy. Lokalni Omańczycy są serdeczni i otwarci jednak ewidentnie mają problem z poprawną oceną swojego pozycji społecznej. Nie obowiązują ich kolejki, uważają, że należy im się pierwszeństwo w każdej możliwej sytuacji. Ponadto mają wyjątkowo ambiwalentny stosunek do pracy. Można mieć wrażenie, że przesiadka z wielbłąda do Lexusa negatywnie wpłynęła na odbiór rzeczywistości. Z takimi sytuacjami nie spotkaliśmy się w Muskacie. Kolejny problem to pozycja kobiety. Mówiąc wprost Europejki bez towarzystwa męskiej asysty nie są traktowane poważnie.  Menu w restauracji trafia najpierw do mężczyzny. Sprzedawca w sklepie, czy taksó

Pia w Salt Lake City - Mormoni, Temple Square i inne atrakcje (Pia in Salt Lake City - Mormons, Temple Square, and other attractions)

Most of us associate Utah with Salt Lake City, which hosted the Winter Olympics in 2002 and the Mormons, who are particularly numerous in this state. In preparation for our trip, I considered the possibility of taking advantage of the wide range of winter sports available at the Olympic venues. The first challenge in organizing the trip was, of course, buying airline tickets, and here the first surprise appeared. Generally, flights to the USA are relatively cheap, but it turns out that this does not apply to SLC. Only KLM, AirFrance, and Lufthansa fly directly to the capital of Utah. Due to limited competition, the flight price is higher than to Hawaii. Therefore, since we planned the trip in advance, I managed to catch a one-day promotion at KLM and ultimately purchase tickets at reasonable prices. If you are planning to visit this area, remember to plan your trip in advance, otherwise, you will face a high expense or a flight with at least two layovers. After 10 hours spent in a nice

Pia - 10 years of traveling (10 lat podróży)